Nie lubię filmów, które są świetne wręcz genialne do momentu zakończenia, a to było wyjątkowo beznadziejne.
Facet, którego żona o mało nie wkopała w karę śmierci po jej powrocie zachowuje się jak potulny kotek. Wie, że z zimną krwią zabiła faceta a mimo to łudzi się, że w szczęściu wychowa z nią dziecko innego. Miałam nadzieję, że w końcu prawda wyjdzie na jaw a ostatnia scena to Amy w psychiatryku lub gdy wykonują na niej karę śmierci. To by było dobre zakończenie.
Człowiek wreszcie zrozumiał, że nie jest świętym i przypomniał sobie, jak kiedyś przy kłótni rzucał żoną o ścianę.
Bo Amy jest zwykłą manipulantką. Nick też nie jest złym człowiekiem, ale to ona związała mu ręce. Życie z nią przymusem.
Właśnie jestem po seansie i muszę przyznać, że zakończenie jest rewelacyjne! Dokładnie czegoś takiego spodziewał bym się w realnym życiu, gdzie "szczęśliwe" zakończenia są wyjątkiem a nie regułą jak w filmach.