trochę egoistycznymi, neurotycznymi ale i wrażliwymi. I tylko wrażliwi ludzie mogą w pełni ten serial przeżyć. Dla mnie to najlepszy serial świata. Kocham rodzinę Fisherów, to jak zmieniali się na przestrzeni tych paru sezonów. Kocham szaloną Ruth, neurotycznego Dave'a, pogubionego Nate'a ale najbardziej kocham Claire, bo wierzyłam w nią od pierwszego odcinka i się nie zawiodłam. Cudownie, że ostatnie sceny należą do niej. Największym zaskoczeniem z kolei zawsze będzie Brenda i jej przemiana. A największym skarbem serialu jest jego scenariusz i to jak pograno z emocjami widza, wywołując w nim pogardę głównym bohaterem, by minutę później tak strasznie tego żałować. Nieprawdopodobnie życiowy moment. Śpieszmy się kochać ludzi... SFU to nie serial, to etap w życiu.